Sunday, December 11, 2011

Lekki dyskomfort psychiczny

Pojechałem dzisiaj na łódkę sam. Marzena stwierdziła, że siedzi w domu. Ok, gonił nie będę, nie?! Szczerze mówiąc mnie też nie bardzo chciało się jechać bo prognozy zapowiadały pogodę pod psem, ale nie było nas na łódce już dwa tygodnie, więc trzeba było zobaczyć czy wszystko ok. Jak dojechałem na miejsce to pierwsze co zrobiłem to odpaliłem silnik. Nie miałem zamiaru nigdzie płynąć - chciałem, żeby pochodził z pół godziny. Ale jak już go uruchomiłem to rozejrzałem się wokoło. I pomyślałem sobie, że zapowiadanego deszczu jakoś nie widać, wiatr też lżejszy niż w prognozach, silnik już chodzi a zaczepienie foka na sztagu zajmie mi 2 minuty. Poza tym pomyślałem, że może w końcu przetestuję autopilota. No i tak od słowa do słowa (ze sobą gadałem :))... zanim mi przeszła ochota na żeglowanie - mijałem główki wejściowe do mariny. Niestety jak już wyszedłem na szersze wody to okazało się, że nie jest tak pięknie jak wyglądało z mariny. Kilka dni sztormowych tak rozbujało Kanał, że fale wchodziły do połowy wejścia do zatoki. Pierwszy raz widziałem w tym miejscu załamujące się grzywacze. Zdecydowałem, że jednak nie mam ochoty moknąć i wracam na spokojniejsze wody. Pomyślałem tylko, że jak już tu jestem to zrobię kilka kółek na silniku, żeby pochodził pod obciążeniem. Była też okazja sprawdzić autopilota. W tym temacie mogę powiedzieć tylko tyle, że działa.

Niecałe dwie godziny później wracałem do mariny. A wracałem myśląc o jednej rzeczy. Kiedy w młodości zaczytywałem się książkami samotników zawsze poruszony był temat strachu przed wypadnięciem za burtę. W przypadku żeglugi samotnej wypadnięcie za burtę oznacza śmierć. Jacht najczęściej żegluje pod samosterem lub autopilotem. A to oznacza, że jacht będzie trzymał kurs aż wyląduje na brzegu. Nawet jeśli ten brzeg jest po drugiej stronie Atlantyku. Nie ma na pokładzie nikogo kto stanąłby w dryf nie mówiąc już o wracaniu po rozbitka. 

Kiedy czytałem o tym w książkach wydawało mi się, że rozumiem o czym piszą. Rozum mówił, że potrafię wyobrazić sobie jak można się czuć będą postawionym przed tak czarno-białym problemem. Ale teraz mogę powiedzieć, że co innego wyobrażać sobie a co innego przeżyć to osobiście. Po  wyjściu z mariny zrobiłem parę kółek, żeby upewnić się, że autopilot działa poprawnie. Kiedy miałem pewność ustawiłem się tak, żeby iść środkiem kanału prowadzącego na szerokie wody a sam poszedłem na dziób szykować foka do postawienia. Ale zanim zabrałem się za odwiązywanie krawatów wiedziałem, że dzisiaj nici z pływania. Jeden rzut oka przed dziób wystarczył - było za bardzo "żeglarsko" jak na dwugodzinne, przyjemnościowe pływanie. Postałem jeszcze chwilę na dziobie trzymając się sztagu. W sumie to ładny widok miałem przed sobą - wąski kanał ze spokojną jeszcze wodą a w perspektywie załamujące się na przyboju fale. Kiedy odwróciłem się, żeby wrócić do kokpitu spojrzałem na ster i w tym momencie spłynęło na mnie zrozumienie. W tej jednej chwili dotarło do mnie, jak bardzo się myliłem myśląc, że rozumiem o czym pisali ci wszyscy żeglarze. W miejscu sternika, tam gdzie zawsze siedziała Marzena, teraz widać było tylko cięgno autopilota poruszające rumplem to w lewo, to w prawo. Nie było nikogo kto by po mnie wrócił, nikogo kto wezwałby pomoc, nikogo kto mógłby wyjaśnić co się stało. W baku jest paliwa na jakieś 15 godzin więc jacht odnaleziono by na środku Kanału Angielskiego. Postałem jeszcze chwilę, gapiąc się na samodzielnie poruszający się ster, przyzwyczajając się do mrówek chodzących po plecach. 

Miałem o czym myśleć wracając do mariny. Pozostał tytułowy lekki dyskomfort. W przyszły roku będzie więcej okazji, żeby się z nim oswoić. Zamierzam trochę więcej popływać samemu.  

No comments:

Post a Comment

Kochani!!! Podpisujcie się chociaż imieniem!
Niech wiem, kto do mnie pisze!
Bo włączę opcję z koniecznością rejestracji...