Sunday, July 10, 2011

... i po Biskajach

Wróciłem.

Miało być zwiedzanie hiszpańskich i francuskich portów a było... klasycznie. Biskaje nie zawiodły. Tak w dupę dostałem, że przez chwilę poważnie rozważałem kupienie działki w Bieszczadach. Z piękną, rozłożystą gruszą na podwórku. Żeby nie być gołosłownym to podam krótki przykład.

Skoczek... czyli s/v "Double Scotch"
Gdzieś w połowie drogi między Hiszpanią a Francją morze trochę nam odpuściło. Wiatr się odkręcił na korzystny i trochę zelżał. Był późny wieczór. Siedziałem w kokpicie z drugim Leszkiem czekając na swoją wachtę przy sterze. Została mi do niej mniej niż godzina, więc stwierdziłem, że już nie ma sensu kłaść się do koi. Kapitańcio wystawił głowę z zejściówki, rozejrzał się dookoła, stwierdził, że też idzie spać i zniknął w środku. Jakieś pół godziny później wystawia głowę na zewnątrz a w oczach ma obłęd. Popatrzył się na nas niewidzącym wzrokiem i powiedział: "Przebudziłem się przed chwilą i NIE WIEDZIAŁEM GDZIE JESTEM!!! Wiecie jak to jest - człowiek budzi się rano i wie, że to jego łóżko w jego domu, jest poniedziałek rano i trzeba iść do pracy. A tu nic. CZARNA DZIURA! Dopiero po chwili zorientowałem się, że jestem na Skoczku. Ale z kim?! Gdzie?! Dokąd płynę?! Nie miałem bladego pojęcia".

Po chwili dyskusji doszliśmy do wniosku, że jego organizm zwariował bo Kapitańcio po raz pierwszy od czterech dni, przed położeniem się do koi, zdjął okrycie wierzchnie. Do tej pory o rozebraniu się do bielizny nie było co marzyć. Dobrze, że chociaż były warunki, żeby zdjąć sztormiak. A warunki mieliśmy takie, że pierwszą kromkę chleba po opuszczeniu Hiszpanii zjadłem po mniej więcej 48 godzinach. Nie miałem siły, żeby zrobić sobie zwykłą kanapkę. Z resztą załogi, nie wyłączając Kapitańcia, było podobnie.

To tyle na teraz. Idę dalej odsypiać urlop. Jak do siebie dojdę (a to może trochę potrwać) to będzie więcej.

A, i jeszcze jedno. Żeby na prawdę popodziwiać gwiazdy trzeba wypłynąć na ocean. W naszym ultratechnicznym świecie jest po prostu za jasno.

9 comments:

  1. Oj tam, oj tam, ... człowiek się przyzwyczaja, jakby tylko nie bulgotało tak upierdliwie w odpływie kokpitu ...

    ReplyDelete
  2. Ziłóku, przy wietrze 8-9B i pięciometrowych falach przestaje upierdliwie bulgotać. Sprawdziłem.

    Ale wtedy, tak dla odmiany, wylatuje się z koi w czasie spania :)

    ReplyDelete
  3. Jestem też już w domu. niestety nie dane nam było spotkanie na Biskajach. Moja załoga także miło wspomina przejście słynnej zatoki, ale my mieliśmy sporo większy jacht i płynęliśmy w przeciwnym kierunku, niemniej część załogi rzygała dalej niż widziała.
    Pozdrowienia Zgrzyb !!!

    ReplyDelete
  4. Rozłożysta grusza w Bieszczadach? 'Tradycyjny' sposób na chorobę morska :)

    ReplyDelete
  5. O matko! A ja dziś zdecydowałam się na deliverkę z La Corunii do... nawet nie wiem gdzie, bo mam 2 tygodnie, ale gdzieś w kierunku Polski. I tak sobie szukam czegoś, aby się pocieszyć, że nie jest to kompletne szaleństwo. Cóż, nie pomogłeś ;)
    Justyna

    ReplyDelete
  6. Justyna, Biskaje w marcu?!
    Napisz czy przeżyłaś :)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. To będzie początek kwietnia i chcę wierzyć, że to duuużo zmienia :)

      Delete
  7. Przeżyłam, było cudownie. Biskaj okazał się dla nas łaskawy :D I już nie mogę się doczekać kolejnego takiego rejsu: 2 wachty, 4 godziny na pokładzie, 4 pod i tak przez 3,5 doby! Totalny reset!

    ReplyDelete

Kochani!!! Podpisujcie się chociaż imieniem!
Niech wiem, kto do mnie pisze!
Bo włączę opcję z koniecznością rejestracji...