Thursday, April 7, 2011

Cyf, panie cyf!!!

Mój przyjaciel z czasów studiów opowiadał taką oto historię.

Rzecz się dzieje z jego rodzinnej wiosce. Jest tam jedyny w okolicy blacharz samochodowy. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżał do niego kolejny zrozpaczony właściciel zdemolowanego cacka, miała miejsce taka oto rozmowa. 

- Panie Zuber, ile to będzie kosztować?
- Ano panie drogi, tak jak na to patrzę to cyf straszny. Całą noc bede to klepał. Bedzie osim stów.
- Ile?!! - woła przerażony nieszczęśnik - u Marciniaka w Obornikach za cztery stówki to zrobię.
Zuber wie, że jest na wygranej pozycji. Samochód stuknięty, jeździć nim nie można a trzeba. Czyli sprawa jest pilna, nie ma czasu jechać do jakiegoś Marciniaka. Ale żeby ostatecznie dokończyć petenta i zamknąć dyskusje raz na zawsze, Zuber woła przechodzącą przez podwórko żonę.
- Stara, chodzinotu. Popatrz na to. Co to jest?
- Cyf, stary - Zuberowa na to i idzie dalej swoją drogą. A Zuber odwraca się do klienta i mówi:
- Patrz pan. Stara, głupia a przecie widzi, że cyf. Osim stówek bedzie.


Po co o tym piszę? Bo Zuberowej wystarczyłoby jedno spojrzenie na początek tego mojego roku, żeby do zwyczajowego "cyf" dodała jeszcze - "straszny". 


Mam nadzieję, że reszta tego roku będzie inna. Bo jak na razie - załamać się idzie. Zeszły rok zaczął się fantastycznie. Były plany AZAB-owe, normalne mieszkanie, jakaś stabilizacja. A skończyło się...


Najpierw przygoda z Wieśkiem Krupskim. Mieliśmy razem szykować się na AZAB, a w ramach tych przygotowań, wziąć udział w kilku regatach w Polsce i za granicą. A skończyło się na tym, że po trzech dniach naszego pierwszego wspólnego pływania, zszedłem z pokładu z przekonaniem, że nigdy więcej z tym człowiekiem nie popłynę na żadnym jachcie. Potem rozbudzone nadzieje na własną firmę. Pojawił się człowiek, który miał wynajmować magazyny, przysłać samochody itd. A skończyło się na tym, że pacan do tej pory nie oddał mi stu dwóch funtów i przez dwa miesiące nie potrafił odebrać dla mnie w Polsce przesyłki, która znajdowała się niecałe 50 km od jego domu. Potem nasi współlokatorzy zameldowali w naszej łazience swoją siostrzenicę i trzeba było się wyprowadzać. Do tego kolejne awarie na łódce sprawiły, że przez cały rok pływaliśmy chyba tylko jeden raz. 

Za to ten rok zaczyna się fatalnie. Zmuszeni byliśmy zamienić fantastyczny domek na "kąt u ludzi". Wprawdzie z własną łazienką ale przestrzeni życiowej mamy mniej niż w przyczepie kampingowej. A do tego nasz landlord jest samotnym facetem, a to oznacza, że dom jest zapuszczony. Z wielkich planów przenoszenia się na jacht wyszła wielka dupa. Nie ma ani domu na jachcie, ani przenosin nad morze. Przez ostatnie trzy miesiące pracuję średnio 59 godzin w tygodniu. To przede wszystkim dlatego jest taka cisza na blogu. Nie mam po prostu siły pisać. Do tego wszystkiego, jak sobie pomyślę ile pracy czeka mnie na Saoirse, to już mi się odechciewa. 
Naprawdę mam cichą nadzieję, że będzie dokładnie odwrotnie niż w zeszłym roku.

No, pomarudziłem sobie - mogę iść spać. Muszę się wyspać bo jutro jadę z Markiem do Amsterdamu szykować jego jacht do przejścia do Anglii. A kto to taki ten Marek i co to za historia z jego jachtem napiszę niedługo.

No comments:

Post a Comment

Kochani!!! Podpisujcie się chociaż imieniem!
Niech wiem, kto do mnie pisze!
Bo włączę opcję z koniecznością rejestracji...