Tak się jakoś złożyło, że zapomniałem dokończyć opowieść z rejsu na Gibraltarze. Więc kończę. Tu są poprzednie odcinki:
Miało być o delfinach w osobnym poście ale po takim czasie myślę sobie, że i tu się zmieści. Zaczęło się w ciągu dnia. Gdzieś na horyzoncie pojawiły się malutkie przecinki. Kapitańcio, jako miejscowy, wiedział od razu co to jest. Gdyby nie on, to zauważyłbym delfiny dopiero przy samej burcie. A tak miałem szansę zobaczyć jak stado tych niesamowitych zwierząt wygląda z wielu ujęć. Kiedy w końcu do nas dopłynęły zabawy było na dobre 15 minut. Było tak, jak we wszystkich książkach, które do tej pory przeczytałem. Tylko, że lepiej bo widziałem wszystko na własne oczy :)) Było przepływanie wzdłuż i pod jachtem, skakanie przed dziobem, piruety na ogonie i fikołki. Cieszyliśmy się jak dzieci. Krzysiek nazywa je "psiaki" i jest do bardzo dobre określenie. Przypominają kilkumiesięczne szczeniaki. A przy tym budzą respekt. Albo raczej podziw. Niewiele widziałem zwierząt, które wyglądałyby tak naturalnie w swoim żywiole. Nawet lecące ptaki nie wyglądają tak "na miejscu" jak delfiny w wodzie.
Ale prawdziwy spektakl zrobiły w nocy. Siedzieliśmy ze Zgrzybem na wachcie. Było cicho, ciepło, jednym słowem - przyjemnie. Wgapiałem się w wodę bo pierwszy raz w życiu widziałem fosforyzujące glony. Morze było prawie płaskie, wiał leciutki wiaterek. Niesamowicie wyglądały świecące na zielono odkosy dziobowe. Odkosy, wielkie słowo. Malutkie falki. Jeszce fajniej było stanąć na rufie i patrzeć w kilwater (ślad na wodzie pozostawiany przez przepływający jacht). Woda była bardzo przejrzysta, A ciemna noc powodowała, że miało się wrażenie zawieszenia w przestrzeni. Nad i pod jachtem było tak samo ciemno, i tak samo przejrzyście. Do tego ruch jachtu wzbudzał pływające w wodzie glony, które zaczynały świecić. Ja się patrzyło w wodę za rufą, to widać było ciągnący się za jachtem świecący brokatem warkocz. Niesamowite wrażenie. Kiedy już się napatrzyłem, siadłem sobie w kokpicie i po prosu było mi dobrze. W pewnym momencie zobaczyłem w wodzie za burtą świecący ślad. W pierwszej chwili pomyślałem, że wygląda jakby pod nami przepłynęła torpeda. Za chwilę ślad się pojawił znowu ale pod innym kątem. A potem następny, z tym że kiedy był w połowie burty nagle zmienił się w wielką kulę świecącej na zielono wody. A potem tuż pod moim łokciem (w tym momencie już wisiałem na burcie, choć jeszcze nie kojarzyłem co to jest) dmuchnęło tak, że aż podskoczyłem. To były oczywiście delfiny. Te ślady w wodzie jak po torpedach były niczym więcej, jak śladami przepływających delfinów. A ta świetlista kula w wodzie - to któryś po prostu zrobił piruet. Obserwować je w nocy było czymś zupełnie innym niż za dnia. Przede wszystkim zwróciłem uwagę na dźwięki. W dzień nie zwracałem na nie uwagi. Odgłosy oddechów spowodowały, że tym dobitniej zrozumiałem, że obok nas są żywe zwierzęta. W dzień miało się wrażenie, że obserwujemy zabawki w aquaparku. Dopiero kiedy tuż przy burcie usłyszałem ich oddechy, dotarło do mnie, że te zabawki żyją i mają własną wolę. A do tego ich rozmowy... One naprawdę ze sobą rozmawiają. To było coś niesamowitego, jak spotkanie z UFO. Serio.
Następnego dnia po południu dopłynęliśmy do Ceuty. Statystyki mogą odnotować, że po raz pierwszy w życiu postawiłem swoją stopę na afrykańskiej ziemi. W sumie to niewiele mogę o Ceucie napisać. Uderzyła mnie czystość na reprezentacyjnych ulicach miasta. Tam było naprawdę ładnie. A poza tym twierdza. Nie mam zdjęć, więc nie pokażę, ale robi niesamowite wrażenie.
Chmury nad Gibraltarem (źródło) |
Za to nazajutrz... to dopiero zrobiło się ciekawie! Prognozy zapowiadały lewanter czyli nagły sztorm ze wschodu. Miało być 9B. I było :))) Nawet się z tego cieszyłem. Nigdy za wiele doświadczeń a kilka godzin żeglugi w sztormie z baksztagu (dla laików - w sensie z rufy... w sensie z tyłu... w sensie z falą... w sensie - zaraz postaram się wytłumaczyć:)) nie mogło zrobić nikomu krzywdy. Płynięcie, nawet w silnym sztormie, z wiatrem i falą nijak się nie da porównać do udręki sztormowania pod wiatr (o tym przekonałem się na Biskajach). A przez te kilka godzin jakie zajmie nam przeskok do Gibraltaru, morze nie zdąży nas nawet mocno sponiewierać. Żeby nie wiem jak bardzo się wściekało.
Kiedy wychodziliśmy z mariny byliśmy przesłonięci cyplem. Krzysiek powiedział, że postawimy grota na drugim refie. Skończyliśmy go stawiać akurat kiedy wyszliśmy zza osłony cypla. I natychmiast go zrzuciliśmy. Wiało tak, że mało nam łbów nie pourywało. Genua była zwinięta tak, że została z niej nie więcej, niż chusteczka do nosa a grzaliśmy... teraz już nie pamiętam ile, ale jazda była przednia. Jedna rzecz mnie zaskoczyła w jachcie. Płynął bardzo sucho. Wzięliśmy na pokład właściwie jednego tylko dziada i oczywiście wylądował cały za moim kołnierzem.
Po mniej więcej czterech godzinach weszliśmy za osłonę Skały. Niesamowite wrażenie robiły chmury przelewające się przez wierzchołek. Ale jeszcze większe wrażenie robiły wiatry spadające z niego. Pierwszy raz w życiu widziałem wiatr, który zrywał wierzchołki fal i unosił je w powietrze, zamieniając w wodny pył. A najciekawsze było to, że te wiatry przypominały coś w rodzaju spadających z góry, mały trąb powietrznych. Na wodzie widać było szybko przemieszczający się ślad o średnicy ok. 100 metrów. Z niepokojem patrzyłem czy któryś nie wybierze sobie drogi na przecięcie z naszym kursem ale nam się upiekło.
Popłynęliśmy do Algeciras, hiszpańskiego portu leżącego po drugiej stronie zatoki, dokładnie na przeciwko Gibraltaru. Obaj Latawce mieli stamtąd następnego dnia autobus do Malagi, a że odjeżdżał bardzo wcześnie rano to krótki spacerek na dworzec autobusowy miał większy sens niż branie taksówki z Gib. Jeszcze tylko nocne rozmowy z Kapitańciem na falochronie, wczesnoporanne pożegnanie Latawców i to by było na tyle. W pół godziny przeprowadziliśmy Skoczka na drugą stronę zatoki, na jego stałe miejsce w La Linei, pożegnanie z Krzyśkiem, rutyna na lotnisku i ... koniec rejsu.
Przydało by się jakieś podsumowanie, ale cóż tu napisać? Może to: był to mój pierwszy morski rejs po wielu latach. I pozostawił mi dwie rzeczy. Po pierwsze delfiny. Nie mam żadnego problemu z przywołaniem ich obrazu pod powieki. Wystarczy, że zamknę oczy :))) A druga rzecz to świadomość, że nie jest tak źle z moją wiedzą o żeglarstwie. Doświadczenia mi brak, to prawda, ale podstawy mam dobre.
A na Gibraltar muszę wrócić bo mam niewyrównane rachunki z małpami. Ale o tym będzie w następnej relacji ze Skały. Czyli, chyba za parę lat :)))
No comments:
Post a Comment
Kochani!!! Podpisujcie się chociaż imieniem!
Niech wiem, kto do mnie pisze!
Bo włączę opcję z koniecznością rejestracji...