Monday, August 1, 2016

Opłaca nam się hucznie świętować Powstanie Warszawskie.

Zanalezione w sieci.

No to tera wam powiem, dlaczego głośne i dumne celebrowanie Powstania nam się opłaci. Nie - dlaczego powinniśmy je czcić, nie - dlaczego jest to słuszne i chwalebne, ale właśnie - dlaczego nam to się opłaci. Tak po inżyniersku.
Bo jakoś nam wyszło, że przez tysiąc lat zostaliśmy Polakami w Polsce, pośrodku Wielkiej Niziny Europejskiej. W samym przeciągu. Ni w chuj, ni w dupę to nam wyszło, ale innej Polski nie mamy. Dokładnie między Wschodem i Zachodem tkwimy jak noga wciśnięta pomiędzy drzwi a framugę.

Niewygodnie nam z tym jak cholera, z obu stron ciśnie, sąsiadom też nie pasujemy, bo muchy lecą, i ani im wejść, ani wyjść, ani się położyć, ale trwamy tak, bo naprawdę nie mamy dokąd stąd się wynieść. Za dużo nas, żeby się rozproszyć w diasporach, jak kiedyś Żydzi, za bardzo się różnimy od innych, by się roztopić w tłumie i zniknąć.
Nie możemy być drugimi Czechami, bo nikt nas nigdy nie potraktował i nie będzie traktował jak Czechów. Na miękką opresję kulturową w stylu Habsburgów raczej nie możemy liczyć.

I choć jesteśmy największą zakałą i zawalidrogą Europy, jakoś nam się udaje to skromne klepisko utrzymać przy sobie. A przecież nie mamy żadnych atutów, argumentów, siły ani racjonalnych podstaw, by sądzić, że tak będzie nadal. O tym, że zbudujemy taką samodzielną potęgę militarna, by być bezpiecznym zarówno od tych z lewa jak z tych z prawa, możemy zapomnieć. Śmiech na sali.

Wiemy też, że stworzenie twardego sojuszu z jednym, przeciwko drugiemu też nas w efekcie unicestwi.
W istocie więc nie mamy broni ani żadnych szans. Dlaczego więc wciąż tu jesteśmy? Co mogło powstrzymać Rusków w 1956 i 1980? Przecież nie nasze czołgi. Co mogło skłonić Stalina, żeby osobistymi poprawkami złagodził treść peerelowskiej konstytucji napisanej przez naszych nadgorliwych renegatów? Dlaczego pozwolili nam być najweselszym barakiem w obozie i nie dokręcili tak śruby, jak w okolicznych barakach?

Jaki występuje związek między zaciekłym zwalczaniem mitu Powstania przez Michnikoidów a ich stałym szukaniem obrony przed Polakami zagranicą? Jaki to jaskrawy kolor ostrzegawczy nosimy na plecach, że działa jak ostrzeżenie? Ależ oczywiście, że Powstanie Warszawskie. Naszą, kurwa, popieprzoną niepoczytalność. Nasz mit totalnej nieobliczalności. Nasze, kurwa, szaleństwo.

Patrząc na mapy sztabowe to gołym okiem widać, ze militarnie strategiczne cele można tu zdobyć najpóźniej w tydzień. To jest bułka z masłem. Tylko co potem? Co zrobić z tymi pojebanymi Polakami? Tu się nie da jak w Danii, czy innej Francji rozwiesić obwieszczeń po placach z nowymi rozporządzeniami i wszyscy rozejdą się do chałup. Nawet jak się rozejdą, to będą knuć, wichrzyć, kombinować, coś majstrować po piwnicach, spotykać się po mieszkaniach i oczeretach. I terror ich nie powstrzyma. Wręcz przeciwnie. Im bardziej się im dokręca śrubę, tym bardziej im odbija szajba.

A w ostateczności, to są w stanie rozjebać wszystko. Naprawdę wszystko i jeszcze więcej. Słyszeliście o Powstaniu Warszawskim? Oni tam, kurwa nie mieli broni, a przez dwa miesiące doborowe jednostki bały się do nich zbliżyć na odległość strzału. Niemcy rozjebali im całe miasto w pizdu, do fundamentów, a oni nie dali sobie luzu. Trzeba było z dużym nakładem sił i środków ich wszystkich pozabijać. Dasz wiarę? Dwa miesiące trzeba było ich bombardować, ostrzeliwać, rozjeżdżać czołgami, palić miotaczami płomieni, żeby opanować sytuację. Na samym zapleczu frontu! To nieobliczalne świry są, ci Polacy.

Jak tam w tej Polsce usiedzieć? Ani tam spokoju, ani wygody. Jak spać stale z pistoletem pod poduszką? Jak chodzić po ulicach? Jak się urządzić na dłuższą metę, gdy te pojeby to zniszczą, nie kombinując zanadto, czy to im się opłaca? Sami zginą, a nam spokojnie żyć tam nie dadzą. Przecież nie da się przez dziesięciolecia siedzieć w czołgu, jak w jakimś Afganistanie? Bo te pojeby będą ginąć setkami a nie odpuszczą.
Taką to informacją o nas dla świata, porozwieszaną na wszystkich naszych granicach jest Powstanie Warszawskie. To taka tabliczka na furtce z napisem: "Uwaga, możliwość występowania wkurwionych Polaków w znacznych ilościach".

My w zasadzie nie musimy już nic robić. Powstańcy zapłacili już cenę tej polisy z nawiązką. Fakt, drogo wyszło jak cholera. Ale tylko tak droga polisa może działać.

Niestety, wszyscy o niej zapomną, gdy i my przestaniemy pamiętać. Z pewnością przestanie działać, gdy my zaczniemy Powstania się wstydzić. Wtedy już na pewno ta cała krew pójdzie na marne. Pewnie, że nie zrobili tego specjalnie. Nie chcieli przecież umierać. Nikt nie chce. Ale skoro tak już wyszło, to może nie marnujmy tego ich poświęcenia, ich walki, przez pozbawianie jej sensu?

Celebrując nadal głośno i z dumą Powstanie dajemy znać, że to nie było wszystko dawno i nieprawda. Że cos z tego nadal w nas żyje. Że rozumiemy, co zrobili i że nam też jeszcze całkiem rura nie zmiękła.

Saturday, May 2, 2015

vlog (01.05.2015)

Dawno mnie tu nie było, ale żyję. Łatwiej mi coś nakręcić niż napisać, a więc zapraszam na post gadany.

https://youtu.be/M1K39k3Bwzk

Sunday, March 1, 2015

Budowniczym PRL'u z wyrazami szacunku...

Przez ostatnie 7 lat przejeżdżałem koło tego cmentarza przynajmniej 4 razy w tygodniu. Za każdym razem powtarzałem w duchu, że kiedyś muszę się zatrzymać i odwiedzić ten grób. Aż w końcu, w zeszły tygodniu, wiedziony impulsem... fakt, że była ładna słoneczna pogoda, a ja skończyłem pracę gdzieś koło południa... tak, czy owak - skręciłem na parking przed kościołem. Niejako przy okazji, przeczytałem na tablicy informacyjnej, że kościół jest z XI-XII wieku. Na przykościelnym cmentarzu, wielkości połowy piłkarskiego boiska, leży m.in. premier Zjednoczonego Królestwa oraz jeden z najsłynniejszych pisarzy XX wieku. Premier mnie średnio interesował, to pisarza przyszedłem odwiedzić.

Lekko przechylona, kamienna tablica z napisem Eric Arthur Blair oraz krzak róży znaczą miejsce spoczynku człowieka, o którym słyszeli nawet ci, którzy nie mają w domu ani jednej książki, wliczając w to książki kucharskie. Big Brother zrobił przecież wielką karierę na całym świecie, choć myślę, że George Orwell, bo pod takim nazwiskiem jest wszystkim znany, wolałby być pamiętany za "1984" albo "Folwark Zwierzęcy". Ale jest jeszcze jedna publikacja Orwella, raczej mało znana, za to dotycząca nas, Polaków dosyć bezpośrednio. 3 sierpnia 1944 roku, na łamach Tribune, opublikował felieton, w którym odniósł się do - delikatnie mówiąc - niezbyt przychylnej reakcji angielskich elit na wybuch Powstania Warszawskiego. Całość felietonu możecie przeczytać pod tym linkiem. Ja przytoczę tylko jedno zdanie, bardzo dosadnie opisujące co Orwell o tych elitach myślał: "Once a whore, always a whore", co w wolnym tłumaczeniu znaczy: "Raz się skurwisz, kurwą zostaniesz na wieki".

Po co o tym dzisiaj piszę? Otóż jakiś czas temu przyszła mi do głowy dosyć rewolucyjna teoria. My, wychowani w PRL'u, przyzwyczailiśmy się myśleć o tym tworze, jako o Państwie Polskim, będącym ciągłością polskiej państwowości od czasów Mieszka I. A przecież prawda jest zupełnie inna. PRL został zbudowany w opozycji do II Rzeczpospolitej, miał być zaprzeczeniem wszystkiego tego, czym przedwojenna Polska była. A to oznacza, że PRL-owi bliżej do tworów w rodzaju Francji Vichy czy Generalnej Guberni, niż do Polski w rozumieniu ciągłości historycznej. Bo żadnej ciągłości nie było. A to znowu oznacza, że tych wszystkich, którzy w pocie czoła budowali PRL, wszystkich jego funkcjonariuszy oraz wszystkich spadkobierców PRL'u należy traktować jak zwykłych folksdojczów. A w takim wypadku bardzo zasadne staje się pytanie: jak należy traktować ich ofiary?

Dzisiaj jest 1 marca 2015, Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Za chwilę wsiądę do samochodu i pojadę na londyńskie obchody. Wracając, pojadę odszukać jeszcze jeden grób. Dokładnie po drugiej stronie Oksfordu od grobu Orwella jest miejsce spoczynku Heleny Wolińskiej-Brus, stalinowskiej prokurator odpowiedzialnej m.in. za zamordowanie gen. Fieldorfa "Nila". III Rzeczpospolita, kraj, który ciężką pracą bardzo nielicznych stara się nawiązać do ciągłości historycznej polskiej państwowości, trzy razy ubiegał się o ekstradycję Wolińskiej. Niestety, nie udało się przed jej śmiercią i w spokoju dożyła swoich dni. Zawiozę jej słowa Orwella. Jej, a z nią całej armii współczesnych, polskich "wolińskich":

"Raz się skurwisz, kurwą zostaniesz na wieki"


Ps) Tak się dziwnie złożyło, że na grób Orwella pojechałem w rocznicę śmierci generała Nila.


Tuesday, November 19, 2013

Marianna Popiełuszko

Napisałem coś na fejsie.... A potem pomyślałem, że chcę to zachować...
No więc zachowuję.

:"Wychować dziecko na słynnego człowieka - duma,
Wychować dziecko na dobrego człowieka - radość,
Wychować dziecko na wielkiego człowieka - pokora."

Dzisiaj zmarła mama księdza Jerzego  Popiełuszki.

Hmm, wygląda prawie tak samo jak babcia Lodzia...


Monday, November 11, 2013

11 listopada 1990r.

W kamasze mnie wzięli na własną prośbę. To znaczy... ja się tam wcale nie pchałem, powiem więcej - dwa lata migałem się tak skutecznie, że mama poznała osobiście chyba wszystkich żołnierzy WSW w Radomiu. Był czas, że byli u nas w domu raz na dwa tygodnie, w poszukiwaniu uchylającego się Leszka N. Poszedłem do armii na własną prośbę, bo jak inaczej nazwać sytuację, kiedy indeks na Wydział Historyczny UW miałem właściwie w kieszeni, ale stwierdziłem, ze chyba jednak nie interesuje mnie  to aż tak bardzo, żeby poświęcić temu resztę życia. Więc siedziałem tak przez całe wakacje zastanawiając się, co mam zrobić ze swoim życiem, aż dostałem cynk od znajomego, że prokurator wojskowy zaczyna mnie szukać na serio. Mając do wyboru więzienie albo kamasze wybrałem oczywiście to drugie, tym bardziej, że mama miała takie "chody", że załatwiła mi przydział w Radomiu. 

JW 5051 to jest lotnisko szkoleniowe Dęblińskiej Szkoły Orląt, za moich czasów szkoliły się tam roczniki drugi i czwarty. Jako podległa Dęblińskiej Szkole jednostka w Radomiu była bardzo mocno zindoktrynowana przez komunistów, a przy tym była bardzo reakcyjna. Nie mogło być inaczej, jeśli większość oficerów to byli piloci - więcej, nie dość że piloci - to jeszcze instruktorzy. Absolutna śmietanka, goście znający swoją wartość i uczucie wolności. Podział był prosty: trepy to komuchy, a piloci - element konieczny, aczkolwiek politycznie podejrzany.

Kapitan Kamiński, dowódca kompanii poborowej, był takim właśnie oficerem, zupełnie nie pasującym do Ludowego Wojska Polskiego. Postawny, wysportowany, inteligentny i znający się na rzeczy... czyli zaprzeczenie statystycznego trepa. Ciekawe czy szefa kompanii dostał z przydziału czy sam sobie wybrał, bo pasowali do siebie jak ulał. Starszy sierżant sztabowy Suski, po spędzeniu 11 lat w czerwonych beretach, siedział sobie na nudnej posadce, w nudnej jednostce. Do wyboru miał to... albo emeryturę, a jakoś nie potrafię sobie go wyobrazić w roli emeryta. Mając dobrze po pięćdziesiątce potrafił zrobić dwadzieścia wymyków na drążku, a pompki robił dotąd, aż nudziło nam się liczenie. Niestety "wojsko" jakie dostał (czyli nas) dalekie było od zbliżenia się nawet do jego formy. Na 88-miu żołnierzy w kompanii, było ok. 60 ze średnim wykształceniem, w tym paru byłych studentów. Mało sprawne fizycznie towarzystwo, ale za to bardzo, jak to się wtedy mówiło, świadome.

W takim towarzystwie przyszło mi zdobywać szlify wojskowe. Nie byłbym sobą, gdybym nie zaczął rozglądać się jakby umilić sobie tu życie. Na pierwszy ogień poszły wojskowe piosenki. Te cudaki jakie kazali nam śpiewać w czasie marszu, te "Hej tam pod borem" czy inne "Jadźki u płota" sprawiały, że mi szkliwo na zębach pękało. Miałem trochę wspólnego z muzyką przed wojskiem, nawet trochę więcej niż trochę, więc nie moglem tego znieść. Poza tym, mieliśmy przecież Wolną Polskę i śpiewanie jakiś bolszewickich gniotów, wychwalających braterstwo broni i inne takie - mocno mi "nie leżało". Jak już mnie wzięli w kamasze, to niech to przynajmniej będzie Wojsko Polskie, bez tego "ludowego" ozdobnika. 

Po pierwszym tygodniu zameldowałem się  Suskiego i powiedziałem, że chcę nauczyć kompanię śpiewać Pierwszą Brygadę. Popatrzył sią na mnie przeciągle i kazał iść ze sobą do Kamińskiego. Zameldowałem się dowódcy i powtórzyłem swoją prośbę. Kamiński popatrzył się na mnie chwilę, a potem odwrócił do Suskiego i kiwając głową w kierunku budynku sztabu zapytał go: 

- Myślisz, że nie będą mieli nic przeciwko?
- A co mają mieć? - odparł sierżant - przecież mamy wolną Polskę, nie?
 Kamiński odwrócił się do mnie i powiedział: 
 - Za trzy dni jest 11 listopada. Mają to śpiewać tak, jakby to znali od dziecka! Odmaszerować.

Przez następne trzy dni, stałem popołudniami przez 88-ma, niezbyt zadowolonymi żołnierzami i próbowałem ich nauczyć śpiewać. Powiem szczerze, że nawet nieźle mi to wyszło. 11 listopada cała jednostka miała rano uroczysty apel. Nazjeżdżało się jakiś gości, zarówno w mundurach jak i w garniturach. Po apelu ci najważniejsi poszli do budynku sztabu, a ci najmniej ważni, czyli mu, na płytę lotniska uczyć się śpiewać w marszu. Dowodził nami Suski. Poganiał nas tak z godzinę i jak się upewnił, że wiemy o co chodzi z tym śpiewaniem (a wychodziło man naprawdę nieźle) dał rozkaz powrotu do koszar. Zdziwiłem się tylko, że zamiast poprowadzić nas najkrótszą trasą, wyprowadził na na główną drogę jednostki. 

Lotnisko w Radomiu przecina na pół droga. Po jednej stronie jest płyta lotniska, hangary i warsztaty a po drugiej osiedle wojskowe, sklepy, przedszkole itd. W centralnym miejscu, tuż przy ulicy stoi budynek sztabu jednostki. Szliśmy krokiem marszowym, w ciszy bo wszyscy mieli trochę dosyć wydzierania się przez dobrą godzinę. Kiedy byliśmy jakieś sto metrów od sztabu nagle z przodu dobiegł głos Suskiego:

- Kompania baczność! Do śpiewu! 
a chwilę później:
 - Kompania... Pierwsza Brygada... Śpiew!

No i zaśpiewaliśmy. Kiedy doszliśmy do refrenu byliśmy dokładnie naprzeciw budynku sztabu. Suski w tym czasie zwolnił nieco, tak że znalazł się w połowie kolumny. Odwrócił się do nas i zezując na sztab wrzasnął:
- Głośniej synkowie, głośniej! Niech te skurwysyny, tam w tym budynku, dobrze was usłyszą!!!

Usłyszeli. Marszałek Piłsudski na Wawelu też usłyszał, tego jestem pewien.

Kilka tygodni później składałem przysięgę na sztandar jednostki. Zostałem w ten sposób wyróżniony za ogólne wyniki szkolenia ze szczególnym uwzględnieniem wyników w strzelaniu. Potrafiłem ze stu metrów odstrzelić komarowi dupsko. Nieoficjalnie, a powiedział mi o tym Suski przed samą przysięgą, obaj z Kamińskim podziękowali mi w ten sposób za Pierwszą Brygadę. Stałem tam, patrzyłem na sztandar, na którym był orzeł bez korony i myślałem, że zabiorę stąd taką oto myśl: dzięki mnie, po raz pierwszy od 1939 roku, zabrzmiała na radomskim lotnisku zakazana piosenka. Może to niewiele, ale dla mnie wystarczy.




Ps) Zrobiłem sobie chwilkę przerwy przed opublikowaniem tego postu i przejrzałem w tym czasie internet. Taka mnie oto myśl  naszła po tym przeglądaniu: Jedni przechodzą do historii dzięki odzyskaniu dla Polski niepodległości, a inni dzięki czekoladowemu kurosępowi. 

Amen.