Sunday, May 29, 2011

Ojciec chrzestny

Dziewczyny mają "Przeminęło z Wiatrem" albo "Pretty Woman". Zależy od wieku :) Film dla chłopaków to bezapelacyjnie "Ojciec Chrzestny". Właśnie skończyłem oglądać wszystkie trzy części. Na gorąco mogę tylko powiedzieć, że moim zdaniem, trzeba mieć jakiś bagaż doświadczeń życiowych, żeby poprawnie odebrać ten film. Myślę, że trzydziestka to jest minimum, choć patrząc na zdziecinnienie naszego świata to i cztardziestka może być za mało. A dużej części brzydszej połowy ludzkości, to i na grobowej desce ciężko będzie zrozumieć o czy jest ten film. Mnie, po dzisiejszym seansie, przyszła do głowy taka oto myśl: bycie mężczyną to umiejętność podnoszenia się po tym, jak dostaniesz od życia zdrowego kopa w dupę. Wyciąganie wniosków z przegranej jest z tym ściśle związane. A z czasem przychodzi też taka myśl, że za którymś razem zabraknie sił na to, żeby się podnieść. Akceptacja tego faktu pozwala spojrzeć na wiele rzeczy z zupełnie innej perspektywy. 
   

Wednesday, May 25, 2011

Ś.p. Edward Żentara

Edward Żentara popełnił samobójstwo. Miał 55 lat.

Lubiłem go. Dobrze mu z oczu patrzyło.







Wędrówką jedną życie jest człowieka;
Idzie wciąż,
Dalej wciąż,
Dokąd? Skąd?
Dokąd! Skąd?
Dokąd! Skąd?

Jak zjawa senna życie jest człowieka;
Zjawia się,
Dotknąć chcesz
Lecz ucieka?
Lecz ucieka!
Lecz ucieka!

      To nic! To nic! To nic!
      Dopóki sił,
      Jednak iść! Przecież iść!
      Bedę iść!

      To nic! To nic! To nic!
      Dopóki sił,
      Będę szedł! Będę biegł!
      Nie dam się!

Wędrówką jedną życie jest człowieka;
Idzie tam,
Idzie tu,
Brak mu tchu?
Brak mu tchu!
Brak mu tchu!

Jak chmura zwiewna życie jest człowieka!
Płynie wzwyż,
Płynie w niż!
Śmierć go czeka?
Śmierć go czeka!
Śmierć go czeka!

       To nic! To nic! To nic!
       Dopóki sił,
       Jednak iść! Przecież iść!
       Będę iść!

       To nic! To nic! To nic!
       Dopóki sił,
       Będę szedł! Będę biegł!
       Nie dam się!





Spocznij!!! Można płakać.

A wieczorem - "Siekierezada" 

Sunday, May 22, 2011

Trzy stopnie zabrakło

... do kręgu polarnego. Trzy stopnie szerokości geograficznej oczywiście. Dokładnie 180 mil, czyli jakieś 48 godzin dobrej żeglugi. Od początku było wiadomo, że rejs kończymy w Trondheim i nie przekroczymy Koła Podbiegunowego, ale już drugiego dnia miałem niedosyt. Niedosyt, który wczoraj potwierdził się w 100%. Nie chciałem wracać. Nie dlatego, że koniec urlopu, że muszę wracać do szarej codzienności, że znowu każdy dzień będzie taki sam. Nie, nie chciałem wracać bo trafiłem do domu. W połowie rejsu wysłałem paru znajomym sms'a: "Jestem pozamiatany. Wszystkie drogi prowadzą na Północ." Mogę śmiało powiedzieć, że wpadłem z kretesem. Weźcie sobie wszystkie wyspy Polinezji, wszystkie atole i inne rafy koralowe. Weźcie sobie palmy, małpy i gorące morza karaibskie. Daję je wam bez żalu. Moje miejsce jest na Północy. I zdaję sobie sprawę, że nie potrafię tego opisać. Nie da się tego zrobić w pośpiesznej formie bloga. To wymaga czasu i skupienia, a i tak marne są szanse, że potrafię napisać co się we mnie działo. Trafiłem do miejsc, w których mógłbym spędzić resztę życia. I nie mam na myśli pracy, domu i takich tam. Mam na myśli spędzanie reszty życia na siedzeniu na jednym kamieniu i PATRZENIU. Nie byłoby to nudne życie, zapewniam was.   

Dwa zdjęcia z jednego z takich miejsc. Ten biały jacht to Rzeszowiak.

Thursday, May 12, 2011

Popływać czas

"Pierepały" z samochodami spowodowały, że plan na ten tydzień został wykonany w 40%. Jacht jest pomalowany tylko podkładem i to tylko burty. Oklejanie pokładu taśmą malarską zajęło mi całą wieczność. A do tego w środę zaczęło padać w ciągu dnia. Niewielki deszczyk ale wystarczył, żebym się zatrzymał z pracą na trzy godziny. Jacht musiał wyschnąć. Tak więc postoimy na brzegu jeszcze do końca czerwca.

Ale nic to. Za kilka godzin będę w Norwegii i będę miał całe 10 dni w fiordach. A do tego nie ja będę się musiał przejmować odpowiedzialnością. Robię za załogę, więc całą energię mogę przeznaczyć na "chłonięcie". I będę chłonął!!!!

Wracam 22.05.11
Cześć

Monday, May 9, 2011

Zajeżdżanie Padaczki

Proszę się nie bać, nie będzie o chorobie. Będzie o samochodzie, a nawet o kilku. Jeszcze wczoraj rano myślałem o tym, że będzie to post o jednym samochodzie ale w międzyczasie dołączyły dwa inne.

"Padaczka" to Renault Cilo. Rocznik '97, silnik 1.4 benzyna, przebieg 160tys.km. Pierwszego dnia została tak ochrzczona przez mojego brata. Wydaje mi się, że chciał w ten sposób podkreślić jej niecodzienny wygląd. Kupiony trzy lata temu na eBay'u, za mniej więcej tygodniową pensję. Honda Civic, którą wtedy jeździła Marzena zaczęła się psuć, więc zapadła decyzja, że ją sprzedajemy. Oboje potrzebujemy samochodów, więc trzeba było kupić coś niemalże z dnia na dzień. A że z kasą było wtedy średnio, więc kupiłem pierwszy lepszy samochód, który wpadł mi w oko. Byle mieścił się w budżecie. Miał być na jakieś dwa-trzy miesiące a potem mieliśmy kupić ten właściwy. Czyli jakiś normalny. W sensie - nie Padaczkę. Jak już wspomniałem było to trzy lata temu. Przez te trzy lata, z nieukrywanym zdziwieniem, obserwowałem ten samochód. Palił od pierwszego zakręcenia, oleju nie trzeba było wymieniać, bo co w niego wlałem, to po trzech miesiącach i tak wyciekło. Taki był przytulny, że nawet myszy mi się w nim zalęgły. Serio, przezimowały i na wiosnę się wyniosły. Przez ostatnie dwa lata ja nim jeździłem. Po roku jeżdżenia Padaczką, Marzena zbuntowała się i powiedziała, że już dłużej nie będzie jeździć tym złomem. Nie miałem wyjścia - musiałem jej oddać swój ukochany samochodzik, czyli Forda Cougara. Katowałem Clio niemiłosiernie, sprawdzając jak wiele wytrzyma i kiedy padnie. I przez cały ten czas - NIC!!! Nigdy mnie nie zawiódł i jeździł jak szalony. Aż do wczoraj. Ale żebyście mieli pełny obraz to muszę nieco się cofnąć w czasie. I przestrzeni, bo jak wspomniałem będzie to historia o kilku samochodach.

Miesiąc temu pojechałem z Markiem do Holandii, pomóc mu wymienić salingi w jego jachcie. W tym czasie Marzena pojechała Cougarem na Snowdonię. W drodze powrotnej, kiedy byliśmy już na terenie Anglii dzwoni do mnie i mówi, że miała wypadek.. Na dwupasmowej drodze, w niemalże statycznym korku, zmieniając pasy przytarła przednim rogiem od strony pasażera o inny samochód. Nic poważnego - podrapany zderzak i połamana lampa. Nawet nie popękana, wyłamały się tylko wszystkie zaczepy. Przykleiła lampę taśmą i przyjechała do domu. Problem był taki, że mieszkamy na wiosce i potrzebujemy dwóch samochodów a wyglądało na to, że Cougar będzie unieruchomiony na jakiś czas. Marek przysłuchując się rozmowie powiedział, że mogę wziąć jego Bravę. Podjedziemy tylko pod jakąś stację kolejową, on wróci do domu pociągiem a ja jego Fiatem. Powiedział, że nie ma problemu, bo jakiś jego znajomy wyjechał na ponad miesiąc do Polski i zostawił mu swój samochód.

To teraz będzie o Bravie. rocznik '97, silnik 1.6 benzyna, 170 tys. przebiegu. Samochód jeździ jak złoto, ma tylko jeden feler. Gdzieś na kostkach pod kierownicą jest zwarcie i wysiadają światła. Ale wystarczy lekko poruszać kablami i wszystko wraca do normy. Normalna sprawa w samochodzie za jedną tygodniówkę. W każdym razie wróciłem do domu Bravą. Jeździłem nią codziennie, bez żadnych kłopotów. Pod dwóch dniach doszedłem nawet do wprawy w tym, gdzie i jak należy poruszać kablami, żeby światła się włączyły. W międzyczasie walczyłem ze znajomym blacharzem, żeby zrobić Cougara. Trzeba było posklejać lampę i polakierować zderzak. Po miesiącu umawiania się zrezygnowałem i zawiozłem go do znajomego mechanika, prawdziwej złotej rączki, żeby tylko posklejał lampę. Zderzak będzie musiał poczekać do wizyty w Polsce - tu, w Anglii lakiernik "bierze" więcej niż dyrektor banku. Zawiozłem wczoraj i dzisiaj odebrałem. I do tego jeszcze nie wziął ode mnie ani grosza. Taki kochany. A ja w międzyczasie, czyli dokładnie tydzień temu, miałem wypadek Bravą. Przykozaczyłem wyprzedzając na wąskiej drodze i zabrakło mi miejsca. Gdziekolwiek dalej jedziemy zawsze bierzmy Cougara. I tak jakoś nie pamiętałem, że tym razem jadę Fiatem. Najpierw okazało się że nie przyśpiesza tak szybko jak bym chciał, a potem znowu nie hamuje tak szybko jak powinien. Ostre hamowanie, prawie pełny piruet i lekki kontakt między przednim, lewym rogiem Bravy i tylnym rogiem wyprzedzanego Transita. ( czytaczom w Polsce, którym nie chcą się "spotkać" oba samochody przypominam, że tu jeździ się po lewej stronie). Zniszczenia takie same jak w Cougarze - rozwalona lampa i połamany błotnik. Nawet ten sam róg samochodu. Na szczęście jeździ więc nie ma tragedii.

Podsumujemy historię. Mamy 3 samochody. Jeden unieruchomiony, jeden pożyczony i stuknięty oraz Padaczkę. No - dwa i pół samochodu. Padaka za pół oczywiście.

Minął tydzień. Nastała wczorajsza niedziela. Po miesiącu walczenia z lakiernikiem zwiozłem Cougara do mechanika. Jest szansa, że na poniedziałek (dzisiaj) lampa będzie sklejona. Urlop wzięty, rano jadę do Portsmouth malować jacht. Wychodzimy z domu razem: Ja jadę nad morze, a Marzena porobić zdjęcia na Air Show w nieodległym Abingdon. Minęło 15 minut w drodze na wybrzeże, kiedy dzwoni telefon: "Leszek - słyszę Marzenę - Padaka mi padła. Zgasiłam ją na chwilę i nie mogę zapalić". Myślałem, że mnie rozniesie. Ale co miałem zrobić? Na najbliższym rondzie oberek i z powrotem do Abingdon. Dojechałem na miejsce i zacząłem grzebać w silniku. Po pół godzinie konsultacji telefonicznych z mechanikiem (tym od lampy) i sprawdzaniu kolejnych rzeczy zapadła diagnoza - poszła elektryka. Rozrusznik kręci, ale nie ma prądu w całym systemie. Nawet długo się nie zastanawiałem co zrobić. Samochód jest warty tyle co naprawa, a do tego coraz bardziej się sypie. Przyszedł jego koniec. Kierunek - złomowisko. Jest jeden problem. Do końca miesiąca musimy oddać Bravę, a jeszcze trzeba ją będzie "zrobić". Poza tym właśnie zaczyna się tydzień, w którym miałem malować Saoirse i właściwie to już od paru godzin powinienem być w Portsmouth. Do tego w czwartek lecimy na 10 dni do Norwegii, więc zostaje mi tak naprawdę ostatni tydzień maja, żeby kupić samochód na zastępstwo Padaczki. Jak już wspominałem musimy mieć dwa samochody. Wróciłem do domu i po krótkiej rozmowie zapadła decyzja - kupujemy zastępstwo dla Padaczki. Czyli tani i jeszcze raz tani. Wszedłem na Ebay, ustawiłem kryteria i pod dwóch godzinach kupiliśmy samochód. Nissan Primera, rocznik '96, 1.6 benzyna, 155 tys. km. przebiegu.

Podsumujmy historię do tej pory. Mamy 4 samochody: Cougara u mechanika, trupa Padaki zaparkowanego na bocznej uliczce w Abingdon, Brava jeździ ale stuknięta więc "do roboty" oraz Primerę, którą trzeba będzie jutro (czyli dzisiaj) odebrać z Reading czyli ok. godzinę drogi od domu. Słabo?!

Nastał poniedziałek czyli dzisiaj. Wstajemy o 6 rano, bo trzeba pojechać do tego Reading po Primerę. Musimy zdążyć do 9 odwieźć Marzenę do pracy. Nissan zostanie pod biurem, a ja pojadę Bravą załatwić złomowanie Padaczki i kupić ubezpieczenie na Primerę. Przypominam, że Cougar u mechanika. Ruszyłem spod biura i po mniej więcej kilometrze BRAVA ZGASŁA!!! W trakcie jazdy! Usłyszałem jakiś dziwny dźwięk i "po ptokach". Koniec jazdy. Na szczęście stało się to koło zatoczki parkingowej, więc jakoś się tam dotoczyłem i nie blokowałem drogi. Szczerze mówiąc nie bardzo chciałem uwierzyć w to, co się dzieje. Przeszło mi przez głowę, że chyba jestem pechowy. Ale z drugiej strony - Brava mogła paść na autostradzie w drodze z Reading, a to oznaczałoby niewąskie koszty. Samo odholowanie pod dom kosztowałoby ponad połowę wartości samochodu. Nie zmienia to faktu, że ręce mi opadły. Zadzwoniłem po Marzenę, która podjechał po mnie Nissanem. Odwiozłem ją z powrotem do biura a sam pojechałem realizować plan, który wyglądał następująco:
  1. Pojechać do domu i wykupić ubezpieczenie na Primerę. Jakbym ją stuknął nieubezpieczoną, to bym się chyba pociął. Pal licho Nissana, ale koszty remontu tego drugiego samochodu mogły by mnie zabić. Biorąc pod uwagę moje zezowate szczęście - pewnie stuknął bym się z Porsche i pewnie byłaby moja wina.
  2. Ubezpieczoną Primerą zorganizować odholowanie Bravy do mechanika. Zadzwoniłem oczywiście do niego, żeby się zapytać czy nie przyjechałby mnie pozamiatać z tej drogi. Niestety, okazało się, że nie ma czasu ale usłyszałem, że Cougar jest gotowy. 
  3. Po "załatwieniu" Bravy - zorganizować złomowanie Padaczki. 
  4. O szóstej odebrać Marzenę z pracy, pojechać do mechanika po Cougara, wrócić do domu, zostawić Marzenę i  pojechać Cougarem do Portsmouth. Przecież od dwóch dni miałem malować Saoirse. Zrobioną Bravę odbierzemy w czwartek tuż przed wyjazdem na lotnisko. Przypominam, że lecimy do Norwegii. Urlop... Rejs...
Problem był taki, że potrzebowałem drugiego kierowcy, żeby doholować Bravę. Pierwszy przyszedł mi go głowy Dominik i okazał się strzałem w dziesiątkę. Miał wolne i był chętny do pomocy. Musiałem tylko poczekać do pierwszej. Nie było problemu - musiałem przecież kupić ubezpieczenie a poza tym napisać parę mail i takie tam. Ustaliliśmy, że podjedzie po mnie do domu, pojedziemy jego samochodem do mechanika po Cougara. Cougarem odholujemy Bravę i dzięki temu nie będę musiał jechać po niego wieczorem, razem z Marzeną. Tak się też stało. Jeszcze tylko pół godziny stresu w trakcie holowania wąskimi, wiejskimi dróżkami i ... dojechaliśmy do warsztatu. A tam po dwóch minutach nastąpiła diagnoza: pęknięty pasek rozrządu. A to oznacza złomowisko. Koszty wymiany paska rozrządu są w Anglii absurdalnie drogie. O naprawie samego rozrządu już nie wspomnę. Tym razem naprawa przekroczyłaby wartość samochodu. Przypominam, że mówimy to o pożyczonym samochodzie. Lekko mnie przybiło.

Podsumujmy historię. Jest poniedziałkowe popołudnie. Mam 4 samochody z czego: Padaczka czeka na złomowanie w Abingdon, Brava czeka na złomowanie zaparkowana niedaleko warsztatu mechanika, ubezpieczona i jeżdżąca Primera stoi pod domem i jest jeszcze Cougar. Podrapany ale sprawny. Hej!!

Dobra, czas kończyć. Wstydu oszczędzić. Przyjechałem Cougarem do domu. Z wyjazdu do Portsmouth dzisiaj już zrezygnowałem. Wystarczy wrażeń jak na jeden dzień. No, jeszcze tylko kłopoty z kluczami. Co, myśleliście, że to już koniec?! Przyjechałem do domu, wszedłem na górę i jak zwykle zacząłem opróżniać kieszenie na półkę przy drzwiach. Portfel, klucze od domu, klucze do Padaczki, klucze do Bravy, klusze do Cougara... A gdzie są klucze do Primery?! NIE MA!!! Przetrząsnąłem wszystkie kieszenie i nic. Nogi się pode mną ugięły. W Nissanie jest centralny zamek połączony z immobilizerem. Wymiana zamków to będzie cyrk. Pomyślałem o wszystkich miejscach, gdzie dzisiaj kładłem się pod samochodami, samochodach którymi jeździłem itp. Czyli o potencjalnych miejscach gdzie mogły mi te cholerne klucze wypaść. No dobra, po kolei. Najpierw Cougar. Zszedłem na dół i zacząłem obszukiwać siedzenie kierowcy, podłogę pod nim, dywaniki. Słowem wszystkie miejsca gdzie mogło wlecieć coś, co wypadłoby z kieszeni. I nic. Podniosłem wzrok na siedzenie pasażera a tam, między jakimiś drobiazgami wyjętymi z Bravy leżały kluczyki do Primery. Tak jak kucałem w otwartych drzwiach Cougara tak opadłem na kolana, oparłem głowę na siedzeniu i pomyślałem: "Niech mnie ktoś stąd zabierze. Najlepiej na łódkę". Na serio - nogi się pode mną ugięły. Wróciłem na górę, położyłem kluczyki obok trzech pozostały kompletów i wpadłem w fotel.

Zamiast epilogu.
Marek, właściciel Bravy powiedział, żeby nie złomować samochodu. Stwierdził, że wymiana paska rozrządu i naprawa tegoż zajmie mu jedno popołudnie. Samochód może stać tam gdzie jest. Padaczka poczeka na złomowanie do naszego powrotu z Norwegii. Ja muszę pojechać do tego cholernego Portsmouth. Szanse na to, że pomaluję Saoirse lakierem są raczej niewielkie. Ale powalczę, przynajmniej pomaluję ją podkładem.

A w międzyczasie okazało się, że pogoda w Portsmouth się psuje. Ale to moi drodzy, to jak mawiał dozorca Prokop jest "małe piwo przed śniadaniem". Najwyżej będę malował w deszczu.

Hej!!!         

 

Saturday, May 7, 2011

A może jednak...

W poście "Cyf, panie cyf" marudziłem, że zeszły rok zaczął się fantastycznie a skończył fatalnie. Jako że ten zaczął się źle, to miałem nadzieję, że w myśl tej reguły, reszta będzie OK. I co? I sprawdza się!!!

Zaczęło się od tego, że wracamy do starego domu. Tak! Przeprowadzamy się z powrotem do domu, z którego wyprowadziliśmy się miesiąc temu. Całe 60 m. kw. tylko dla nas!!! Moja własna kuchnia!!! Własne patio z balkonowymi drzwiami prosto z sypialni!!! Będę mógł na golasa chodzić do łazienki!!! No, trochę przesadziłem z entuzjazmem bo teraz też chodzę - mamy pokój z własną łazienką :))) A na serio - zapomniałem już, jak mieszkanie we wspólnym domu działa dołująco na psychikę. Choć tu, gdzie teraz mieszkamy nie jest tak źle. Chris i Lee to naprawdę równi goście. Ale nigdy więcej. Mam nadzieję, że już nigdy nie będę musiał rozważać zamieszkania we wspólnym domu. A do tego ten domek (ten tylko dla nas), to jest najtańsze miejsce w jakim mieszkałem w Anglii. W przeliczeniu na zajmowaną przestrzeń oczywiście, bo w cyferkach nie jest już tak słodko. 

Wygląda na to, że faktycznie w czerwcu Saoirse wyląduje w wodzie. Od jutra mam wolne i prognozy na najbliższy tydzień zapowiadają ładną pogodę. A to oznacza, że do wyjazdu do Norwegii uda mi się zrealizować plan i pomalować burty oraz pokład. Po powrocie tylko podwozie i... Na wodę!!! Po tych kilku miesiącach, aż trudno uwierzyć, że będziemy mieli żeglujący jacht a nie warsztat szkutniczy.

A dwa dni temu mój ulubiony kapitańcio zaproponował nam miejsce na swoim jachcie. Dwa tygodnie na Zatoce Biskajskiej. I to nie w poprzek, z La Coruny do Brestu, tylko "w głąb", czyli tam gdzie większość żeglarzy nie pływa. La Coruna... Gijon... San Sebastian... La Rochelle... Saint Nazaire. 

Tylko tak dalej...

:))) 

Friday, May 6, 2011

Poprawiacz humoru

Zaczynam wspominać jak to było, kiedy miałem -naście lat. Czas umierać, czy co?!



Thursday, May 5, 2011

Relatywizm dziejowy

Kiedy agenci Kadafiego spuszczają na brytyjskie miasteczko samolot pełen Amerykanów, to jest to akt terroryzmu. Ale kiedy amerykański samolot zrzuca na dom Kadafiego bombę zabijając syna i troje wnuków, to jest to walka o demokrację. Prezydent Obama wysyła na terytorium Pakistanu jednostkę specjalną, która na mocy wyroku amerykańskiego sądu zabija bezbronnego Osamę Bin Ladena. Nazywa to aktem narodowej sprawiedliwości. Pakistańczycy tańczący na ulicach na wieść o zamachu na WTC to barbarzyńska, rządna krwi tłuszcza, za to Amerykanie fetujący na ulicach zabicie Bin Ladena celebrują dokonaną dziejową sprawiedliwość. Zastanawiam się, czy rządzący tym światem zdają sobie sprawę z istnienia internetu? 


A nastolatki (i nie tylko) na zachodzie z upodobaniem noszą koszulki z podobizną Che Guevary. Ciekawe czy wiedzą ilu ludzi przez tego rzeźnika zginęło?

Wednesday, May 4, 2011

Doniesienia z frontu (robót) cz. II

Saoirse jest gotowa do malowania. Zaszpachlowaliśmy wszystkie dziury, oszlifowaliśmy, ogłaskaliśmy... Teraz tylko dobrze ją umyć (tak ze trzy razy) i malujemy. Po prawdzie to mieliśmy malować w tym tygodniu (dzisiaj miała być położona pierwsza warstwa lakieru), ale tak zaczęło wiać, że wywiewało farbę z kuwety. Odpuściłem i wróciłem do domu pozarabiać. Biorę wolne w przyszłym tygodniu i mam nadzieję, że przed wyjazdem do Norwegii będziemy mieli łódkę pomalowaną. Za to, zamiast malowania, udało mi się "pchnąć" obcinanie wału. Wał obcięty i oczyszczony czeka, aż Scott założy na niego śrubę. Ponieważ musiałem do tego obcinania wyciągnąć silnik z piwnicy to, tak przy okazji, zaprawiłem go szuwaksem przeciwrdzowym (zaczynam tworzyć własne słowa - Hanka* byłaby ze mnie dumna :))). Wyciąganie silnika zajęło mi pół godziny. Nieźle, biorąc pod uwagę, że za pierwszym razem walczyłem z tym przez kilka dni. To tyle na teraz.

A Marzenie zupełnie odbiło. Wstaje o 4 rano, żeby robić zdjęcia. Z daleka, z torbą i statywem, wygląda jak wędkarz. Za to zdobycz przynosi zupełni inną. Pod tym zdjęciem jest galeria.



*) Hanka to moja ulubiona polonistka z ogólniaka.